Świadectwo doczesnego pożegnania z Janem Pawłem II
Wyjechaliśmy samochodem we wtorek wieczorem, jak mąż wrócił z pracy. I trochę baliśmy się, bo mówili, że Rzym był zablokowany, więc myśleliśmy, że zostawimy samochód gdzieś na obrzeżach i później metrem czy jakimś innym środkiem lokomocji dojedziemy. Strasznie chciałam tam być. Pragnienie moje i mojej rodziny w ogóle było ogromne, żeby się do tego Rzymu dostać, zwłaszcza, że to był już ostatni raz, kiedy mogły dzieci zobaczyć Papieża. Chociaż Piotruś mały jeszcze.
Łaskę otrzymałam, że byłam prowadzona przez Anioła Stróża – bo to jednak mąż po całym dniu pracy, jechał nocą; dojechaliśmy na godzinę pierwszą, proszę sobie wyobrazić, że, no, nie wiem, jakiś Anioł nas prowadził – dojechaliśmy samochodem pod same mury watykańskie, pod samiusieńkie mury watykańskie, gdzieś o godzinie po dwunastej w nocy, przed pierwszą ustawiliśmy się w kolejce do Bazyliki.
Gdy przyjechaliśmy, córa się przebrała w strój łowicki; dla syna Piotrusia miałam strój krakowski, ale on najpierw spał mi w wózku, więc nie za bardzo miałam jak go przebrać. I ustawiliśmy się w kolejce. Mówili wtedy, że kolejka była na dwanaście do czternastu godzin stania. Bardzo powolutku się przesuwała. Ja, jako dorosła osoba czy mój mąż, to wiadomo – wytrzymamy. Mały syn trochę spał, trochę go śpiewy budziły, więc z nim był mniejszy problem. Natomiast problem zaczął być ze starszą córką, bo to czternastoletnia dziewczynka – a jest godzina dwunasta, pierwsza w nocy, trzecia, czwarta w nocy, piąta – zaczęła już być bardzo zmęczona. I w momencie, kiedy ona już naprawdę, więcej by nie dała rady - byliśmy tak w środku tego pochodu – przechodziła taka pani i zobaczyła, że wszyscy byli bardzo ściśnięci, a przed moim mężem jest odrobinę miejsca wolnego i zorientowała się, że to był wózek dziecięcy, więc zapytała nas czy jesteśmy z małym dzieckiem, więc oczywiście mąż odpowiedział, że tak, że jesteśmy rodziną. I powiedziała: to chodźcie ze mną. Zanim przecisnęliśmy się do barierki, z tym wózkiem i z dziećmi, upłynęło nam prawie dziesięć minut. Przeszliśmy przez barierkę.
Ona nas poprowadziła bocznym wejściem i o siódmej rano weszliśmy do Bazyliki. To było przeżycie ogromne. Największym moim zaskoczeniem było to, że ludzie przed Bazyliką mieli twarze osób zmęczonych, umaltretowanych godzinami stania, wchodzili do Bazyliki i mieli twarze rozluźnione, natchnione. Zupełnie: cisza, spokój, skupienie – no ogromne przeżycie. Udało nam się przejść (Ojciec Święty leżał na środku Bazyliki, między czterema kolumnami), ja zrobiłam tam parę zdjęć i później jeszcze koło Bazyliki.
Kiedy wyszliśmy z pierwszego rzędu, gdzie się przechodziło obok Papieża, to udało nam się jeszcze tak stanąć parę minut za kolumną i pomodlić chwilę.
Mały Piotruś to do tej pory pamięta, że on był w Rzymie i Papieża widział, jak leżał. Dla starszej córki to wiadomo, że to już jest przeżycie na całe życie, bo już jest w takim wieku, że będzie to pamiętała. Mężowi nawet się udało drugi raz podejść, gdy my żeśmy już czekali; drugi raz obszedł, jak ja już byłam z dziećmi przed Bazyliką i miałam przygotowane świeczki, kartki i taki duży plakat - i tam pisaliśmy za wszystkich, kto nas prosił, żeby zapalić świeczkę. Miałam takie malutkie świeczki w takich srebrnych pojemniczkach. Prawie sto świeczek zapaliliśmy. Te prośby pisaliśmy na kartkach i przyklejaliśmy na kolumnie z Krzyżem, stojącej na środku Placu Świętego Piotra (patrząc od strony Bazyliki lekko z lewej strony). A że z Olkusza jest, że tak powiem, dużo rodziny i znajomych, więc przykleiliśmy, razem z widokówką Olkusza, napis: OLKUSZ ŻEGNA PAPIEŻA, żeby wszystkich już tak objąć. I tam później dzieci pisały: BĘDZIESZ ZAWSZE W NASZYCH SERCACH… .
Wróciliśmy bardzo późno. Chyba cały dzień jechaliśmy, dzieci „padnięte” w samochodzie, ale ja mówię, że jakiś Anioł Stróż nas prowadził i, że tak powiem, zadość uczynił naszej chęci bycia i pokłonienia się takiemu Człowiekowi.
(Zarejestrował rozmowę telefoniczną z dn. 29 marca 2006 i spisał T. Wilczyński)