Niebezpieczne reklamy bioenergoterapeutki w Olkuszu
I niestety, nie tak dawno w Olkuszu (ale i w innych miejscowościach można spotkać reklamy podobnych osób), pojawiły się reklamy bioenergoterapeutki (Przegląd Olkuski). Przypominam, że zezwalanie na zamieszczanie ogłoszeń niemoralnych w gazetach jest obiektywnie grzechem ciężkim! Tym bardziej, że w ten sposób uwiarygodnia się taką działalność, której Pan Bóg zabrania nie tylko realizować, ale też propagować. Korzystanie z usług bioenergoterapeutów grozi bowiem napadami złego ducha lub nawet, w pewnych przypadkach, opętaniem diabelskim. I nikogo nie zwalnia z odpowiedzialności moralnej zastrzeżenie, że redakcja nie odpowiada za treść reklam. Pod względem moralnym odpowiada. I każdy członek redakcji odpowiedzialny za ukazywanie się reklam obiektywnie grzeszy tak samo ciężko, jak ciężko grzeszą osoby reklamujące grzeszną działalność oraz świadome tego osoby korzystające z tych niemoralnych „usług” (a legalizacja bezprawia prowadzi do wzrostu przestępczości – zły duch jest bowiem największym z przestępców, który popycha ludzi mu posłusznych do coraz większych przestępstw i czynów niemoralnych, a ostatecznie do nieustających cierpień potępienia wiecznego). Pamiętajmy również o strukturach grzechu. Poparciem praktyk diabelskich jest także umieszczanie jakichkolwiek reklam w gazecie zamieszczającej niemoralne reklamy (dotyczy to i gazet ogólnopolskich /patrz: zyski z reklam/). Katolik musi to traktować jako główny wariant decyzji, gdzie wydrukować swoje ogłoszenie. Nie jesteśmy skazani na jedną gazetę. Szukajmy takich, gdzie szanuje się wartości katolickie także w tej sferze (a nie tylko pisze pozytywnie o Kościele, co w zestawieniu z taką niemoralną reklamą jest szatańską prowokacją i próbą siania synkretyzmu religijnego - to bowiem zawsze jest obiektywnie grzechem ciężkim /por. wywiad z księdzem na jednej stronie z reklamą bioenergoterapeutki/)
Nauka z piekła rodem
W ogłoszeniach z Olkusza czytamy, jakoby bioenergoterapeutka „pracowała” metodą polegającą na oczyszczaniu organizmu z negatywnych energii. Zadajmy więc pytanie podstawowe: Cóż to są za owe energie? Wszak nauka niczego takiego nie zna! (nie są bowiem nauką pseudonaukowe dywagacje, nie mające pokrycia w prawdziwych metodach naukowych poszczególnych dyscyplin, takich jak fizyka, chemia czy biologia, medycyna – gdyż filozoficzne „bajki”, nie mające żadnych podstaw by oprzeć się rzetelności metod naukowych opartych ściśle na badaniu naukowym rzeczywistości byłyby filozofią, gdyby nie próba bezrozumnego wtargnięcia na teren badania świata fizycznego, co przekracza kompetencje metodologiczne filozofii, która zajmuje się ludzkim rozumowaniem, a nie ścisłym badaniem budowy świata zewnętrznego). Jeśli weźmiemy dla przykładu energię elektryczną, to ona przecież ani pozytywna, ani negatywna sama z siebie nie jest. I tak samo wszystkie inne znane nauce energie (np. cieplna). To sposób wykorzystania takiej energii fizycznej określa jej przydatność bądź niebezpieczeństwo, gdy nie umiemy się z nią właściwie obchodzić. A tu co: istnieje niby to jakaś nieznana nikomu energia, której istnienia żaden szanujący się naukowiec nigdy by nie potwierdził, i już mają istnieć specjaliści od sterowania nią? Trochę mi to przypomina efektywność wykorzystania prądu elektrycznego przez ludzi z epoki kamienia łupanego. Przecież jak ktoś nie zna dokładnie zasady działania danej energii, to nie ma prawa jej wykorzystywać, a tym bardziej NIE WOLNO mu eksperymentować na człowieku! Bo to wtedy tak wygląda, jakby dzieci w piaskownicy bawiły się bombą atomową. Pierwsze prawo medycyny brzmi: przede wszystkim nie szkodzić. A jak można nie szkodzić, jeśli bioenergoterapeuta posługuje się „energią”, o której zdolności fizycznej nie ma zielonego pojęcia! Mówimy tu rzecz jasna o zdolności w rozumieniu naukowym. I nie ma to nic wspólnego z beztroskim bajaniem „specjalistów” od technik bioenergoterapeutycznych na temat trójwarstwowej budowy tzw. aury człowieka itp. (na istnienie czego nauka żadnego potwierdzenia nie daje).
Mówimy tu o szkodliwości fizycznej, gdyż niejednokrotnie tego typu uzdrawiacze próbują unikać terminologii nadprzyrodzonej, by wmawiać chorym, iż posługują się jakimiś jeszcze nie odkrytymi przez naukę metodami. Słowo „jeszcze” jest tu bardzo niebezpieczne. Sugeruje bowiem przyszłe potwierdzenie ich hipotez przez naukę. Tymczasem każdy rozsądny człowiek wie, że nikt nigdy nie wynalazł ani nie wynajdzie leku czy terapii bez poznania dokładnej zasady działania substancji leczącej i wywieranych wpływów. A tym bardziej nikt nie odkryje nigdy leku działającego na cały organizm człowieka i leczącego niejednokrotnie, podobnież, wszystkie choroby albo zazwyczaj wiele i to często nie mające ze sobą medycznie zupełnie nic wspólnego. Ponadto nigdy NIE WOLNO leczyć człowieka lekiem nie sprawdzonym naukowo, którego działanie wcale nie zostało naukowo wyjaśnione (inaczej mamy do czynienia z cudem, a nie z leczeniem, a cud nie ma nic wspólnego z nauką lecz z działaniem Pana Boga lub, pamiętajmy, diabła).
Sugerowana powyżej energia musiałaby mieć zatem własny rozum, żeby wiedzieć jak dany narząd czy psychikę wyleczyć. A to już przekracza możliwości samej tylko materii. Tu musiałby działać duch. Ale jaki duch? Gdy już więc pozbyliśmy się wstępnych „zagrywek” piewców ukrytego pod zasłoną pseudonauki okultyzmu, przejdźmy do meritum sprawy.
Pułapka zabobonnych technik
W bioenergoterapii wyróżnia się ponoć bardzo wiele „terapii”, ale biorąc pod uwagę źródło „leczniczej” energii można wyróżnić trzy: „samoleczenie bioenergetyczne, leczenie za pomocą energii odpowiedniego terapeuty i leczenie za pomocą energii kosmicznej „ściąganej” przez tzw. „kanałowanie””. Pierwszy sposób ma być „propozycją zakładającą pobudzenie w sobie, przez odpowiednie ćwiczenia wewnętrzne, nieczynnych źródeł energii zdrowia (…). Yoga proponuje leczniczą energię zaczerpniętą z tzw. budzenia kundalini”, energii stworzonej „przez boginię Siakti”. Wedle tych teorii „najważniejszymi dla fizycznego zdrowia człowieka są trzy czakry, które połączone stanowią trójkąt: sercowa, splotu słonecznego i okolic śledziony”. Drugi sposób, leczenie za pomocą energii bioenergoterapeuty, „jest wykorzystaniem specyficznej energii danej osoby”. Jedną z metod jest tu polarity, czyli dar „uzdrawiania” za pomocą rąk, poprzez którą można jakoby uwolnić lub zrównoważyć energię innej osoby, angażując „strumień siły życiowej”. Najczęściej stosuje się trzeci rodzaj „terapii” – za pomocą energii „ściąganej” z kosmosu. „Bioenergoterapeuta „otwiera się” na strumień energii spływającej na niego z jakiegoś potężnego źródła, którego istoty nie jest w stanie pojąć. Kieruje tą siłą i przesyła ją do ciała” „pacjenta”. Chociaż tego typu sposoby „leczenia” odbiegają od tradycyjnych wyobrażeń o medycynie, zyskują (niestety!) „coraz większą aprobatę społeczną” (por. Ks. Andrzej Zwoliński, „Bioenergoterapia”, w: „To już było”).
Zauważmy, iż używane w bioenergoterapii określenia zostały wyjęte z kontekstu Wschodnich religii. Pojęcia te, pozbawione ich naturalnego, w tych religiach, znaczenia, bądź rozmyte, znaczą coś przeciwnego. Tam, gdzie w religii działa Bóg, w przypadku tzw. „medycyny naturalnej” działa diabeł. Tam, gdzie wyznawcy religii się zatrzymują, by nie pozwolić działać złemu duchowi, bioenergoterapeuci i inni słudzy upadłych aniołów wchodzą z całym impetem zabobonnych technik.
Kto się kryje za tą „energią”?
Zastanówmy się nad znaczeniem słowa bioenergoterapia. Bio – energo – terapia. A więc ma to być terapia za pomocą energii biologicznej. Ale niestety, nauka biologia nie zna takiej energii, nie wolno więc jej używać do leczenia - cokolwiek by się kryło pod tym pojęciem. Mamy tu więc pierwsze kłamstwo. Pod pozorami naukowości wmawia się pacjentom teorie pseudonaukowe. Pomyślmy zatem, czym albo raczej kim jest ta „energia”?
Jedynym możliwym wyjściem jest „energia duchowa”. Jeśli bowiem przyjmiemy, że bioenergoterapeuci przyczyniają się do poprawy życia fizycznego niektórych osób, a posługują się tymi „energiami” jak, przykładowo, pijany kierowca nie potrafiący kierować, prowadzący z zawiązanymi oczami, po oblodzonej drodze nad wielką przepaścią, rozpędzoną ciężarówkę wyładowaną trotylem, to nie ma innego wytłumaczenia, jak tylko wpływy duchowe. Ale teraz powstaje pytanie podstawowe. Czy w grę mogą tu wchodzić dobre czy złe duchy?
Nie będziesz miał innych bogów
Tak zwana „energia duchowa” jest pojęciem używanym „w większości doktryn panteistycznych, a więc hinduistycznych, gnostyckich, neopogańskich (np. New Age) czy niektórych masońskich, jak również w” ideologicznie zindoktrynowanym (wierząc, że jest coś poza materią) „satanizmie (…). Koncepcja energii duchowej używana jest do wyjaśniania opisywanego w tych doktrynach fenomenu przekształcania się człowieka w boga”. Posługując się tą energią, twierdzi się, iż człowiek może np. „dokonywać nadprzyrodzonych czynów czy zdobywać nadprzyrodzone zdolności i posługiwać się nimi” („Encyklopedia „Białych Plam””, t. V, autor hasła: Stanisław Krajski). A zatem takie prowadzenie działalności pseudomedycznej opartej na tych energiach – np. przez bioenergoterapeutów - jak też korzystanie z pomocy takich osób jest grzechem ciężkim przeciw pierwszemu Przykazaniu Bożemu. Nie może więc tu działać Stwórca, który sprzeciwia się takiemu „technicznemu” i hedonistycznemu (jako ubóstwienie człowieka) traktowaniu sfery duchowej. Pozostaje więc tylko jedna możliwość. Osobą, która działa w bioenergoterapii oraz pokrewnych „stanach świadomości”, jest Szatan i inni upadli aniołowie, chcący wyrządzić człowiekowi krzywdę przede wszystkim duchową, nawet poprzez cudowne uzdrowienie ciała - które to uzdrowienie często zanika po jakimś czasie albo powoduje popadnięcie w inną chorobę, fizycznie wcale nie związaną z tą „leczoną”, np. po wyleczeniu z jakiejś drobniejszej dolegliwości można zachorować na raka, co będzie właśnie efektem wizyty u owego uzdrawiacza.
Siostra Michaela Pawlik OP, długoletnia (1967-80) misjonarka w Indiach, absolwentka Uniwersytetu w Dharwad, gdzie prowadzone są badania najstarszych tradycji hinduistycznych, znająca neohinduizm w teorii i praktyce, nawiązując, w kwestii energii, do prawdziwego Hinduizmu, zauważa: „Hindus mówi, że energia boska weszła w ruch, rozszczepiła się gdy zabrzmiało słowo „om”. Słowo to jest rozumiane dosłownie jako wibracja, fala głosu, wyłącznie jako dźwięk, a nie jako treść (…). Misjonarze w Indiach nawiązując do tej idei, nie identyfikują Słowa Bożego i Jezusa ze słowem „om”, ani ze zmaterializowaną energią, lecz wyjaśniają, że Słowo Żywego Boga nie dotyczy siły dźwięku, lecz Jego myśli”, że „Słowo Boga musi mieć jakąś treść (…) musi zawierać mądrą treść, i właśnie Jezus jest wcieleniem tejże Mądrości” („Utopijny raj – New Age”, s. Michaela Pawlik OP, wyd. 2008).
Głęboką analizę praktyk hinduskich dotyczących energii przeprowadził Ojciec Joseph-Marie Verlinde, który przed swym nawróceniem na chrześcijaństwo przeszedł przez wtajemniczenia Wschodu. Na podstawie swej wiedzy i praktyki stwierdza, że: „Wschód szuka zjednoczenia z energiami kosmicznymi”. Zjednoczenie to zostaje osiągnięte, według osób wierzących w nie, „gdy energia owa dochodzi do szczytu naszej czaszki. W tym momencie wszystkie czakry są bardzo szeroko otwarte i (…) jogin staje się medium. W zasadzie może używać wszystkich tych energii do wszystkich możliwych działań magicznych, jakie możemy sobie wyobrazić. On posiada wtedy wszelkie moce tajemne, okultystyczne, które nazywane są siddhi.
Ale,… ale,… ale… w tradycji hinduizmu używanie siddhi jest uznawane za prowadzące do czegoś odwrotnego niż chce się osiągnąć przez wszystkie praktyki jogi (a spójrzmy, jak naiwnie podchodzą do uprawiania jogi – która zawsze jest dużym zagrożeniem nawet dla Hindusów - ludzie Zachodu, sprowadzając ją do rzekomych ćwiczeń gimnastycznych, gdy tymczasem w jodze element duchowy zawarty jest właśnie w układzie ćwiczeń, układzie kręgosłupa, w oddechu itd., a więc zagrożenia duchowe istnieją, nawet jeśli ktoś sobie z tego wcale nie zdaje sprawy! /wystarczy wiedzieć, że to ćwiczenie jogi, a wiedza i jej wykorzystanie w celach zdrowotnych – niekoniecznie religijnych - są tu rozstrzygające; zatem nie wolno tego stosować – to jest grzech ciężki/ – przyp.). „A więc można powiedzieć, że Hindus posiada wszystkie te tajemne siły, ale jeśli jest prawdziwym i wiernym uczniem, nigdy nie będzie ich używał”. Wiąże się to z tym, że używając jakiejś mocy umacniałby swoje „ja”. A tymczasem celem systemu hinduistycznego jest „rozpłynięcie się „ja” osobowego” (za: „Bóg wyrwał mnie z ciemności. Okultyzm a chrześcijaństwo”, o. Joseph-Marie Verlinde).
Moc od nieprzyjaciela
Ojciec Verlinde współpracuje z lekarzami, zastanawiając się czy jest dopuszczalne, by stosować w ogóle terapie oparte na spotykanej w wielu krajach (także w Polsce – przyp.) „medycynie energetycznej”, która tylko z nazwy jest medycyną i daleka jest od statusu medycyny naukowej. Po roku pracy zauważyli oni, iż: „Nie znamy tych energii, nie wiemy czym one są, nie znamy sposobu, w jaki (…) możemy ich używać. Tak naprawdę nie jesteśmy w stanie do końca stwierdzić, co one powodują i w pacjencie, i w tym, który te energie przekazuje” (jw.).
Szatan chce zniszczyć nasze dusze i ciała. Podstawia nam więc „łakomy kąsek” w postaci „łatwego” odzyskania zdrowia fizycznego czy psychicznego. Ale żąda od nas przysłowiowego „paktu krwią spisanego”. Przy czym, rzecz jasna, sam się nie wywiązuje ze swojej części układu. Działa na nas przyciągająco i jednocześnie wyniszczająco. To wyniszczenie Ojciec Verlinde nazywa pewnego typu „wampiryzmem”, gdy występuje najpierw wielkie wykończenie fizyczne i psychiczne (męczy się też bioenergoterapeuta, gdyż tak działa ów jego „układ” z diabłem, który jest zawarty wbrew Stwórcy), a następnie przychodzi pokusa od nieprzyjaciela natury ludzkiej „aby zaszkodzić, wprowadzić zamęt także w sferze duchowej” (cyt. jw.).
Mocny przykład dają nam w tym względzie księża egzorcyści, podkreślając, że: „wielu byłych uzdrowicieli było egzorcyzmowanych i wielokrotnie dawali świadectwo twierdząc, że to nie oni mieli moc, ale moc miała ich (G. Amorth…); zwykle zdarza się, że uzdrowiciel po egzorcyzmach i nawróceniu traci swoją moc, co świadczyłoby o tym, że nie jest ona naturalna czy neutralna” (ks. Aleksander Posacki, w: „Encyklopedia „Białych Plam””, t. III).
Najlepszy sposób!
Ostatecznie najlepszym rozwiązaniem olkuskiego problemu demonicznego (por. jw.) jest po prostu nie korzystanie z „usług” bioenergoterapeutki. Jak nikt do niej nie przyjdzie to i nie opłaci jej się reklamować w Olkuszu. Wszystkich jednak, którzy nie widzą nic złego w tej demoralizacji ostrzegam, powołując się na autorytet Kościoła: korzystanie z usług bioenergoterapeutów jest grzechem ciężkim i grozi napadami złego ducha oraz opętaniami diabelskimi. Grozi też nawrotami chorób lub przerzutami.
W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy, że: „Wszystkie praktyki magii lub czarów, przez które dąży się do pozyskania tajemnych sił, by posługiwać się nimi i osiągać nadnaturalną władzę nad bliźnim – nawet w celu zapewnienia mu zdrowia – są w poważnej sprzeczności z cnotą religijności” (nr 2117). Jedną z tajemnych sił jest energia, którą posługują się wszyscy bioenergoterapeuci (choćby się nie wiem jak zarzekali – bo, pamiętajmy, są uczniami diabła, czyli największego kłamcy – są nimi nawet, gdyby się tego wypierali, nawet gdyby udawali wiarę w Boga lub w ateizm – sama już nazwa „bioenergoterapia” jest obca i wroga Kościołowi). Katolikowi nie wolno więc korzystać z ich energii.
Najważniejsza jest dusza
Po upadku komunizmu nastąpił zmasowany atak fałszywej duchowości. Narody, które wyszły spod totalitarnej okupacji, korzystając z wolności wyznania poszukiwały głębokiej duchowości, zgodnie z najgłębszym pragnieniem człowieka, by dążyć do Boga, a tymczasem upadli aniołowie i ich ziemscy sprzymierzeńcy już mieli swój własny plan, jak tę wolność wykorzystać na niekorzyść człowieka, jak znów sprowadzić go do roli niewolnika. Powiew filozofii Wschodu, pewnego synkretyzmu religijnego w duchu sekciarskiego ruchu New Age okazał się mocnym chwytem reklamowym. Od horoskopów, charakterologii znaków zodiaku, astrologii, po bioenergoterapię, radiestezję, wróżbiarstwo, reiki, karty tarota, spirytyzm, sekciarstwo, okultyzm, magię i wiele, wiele innych praktyk. Całe spektrum kuszenia i zwodzenia, oparte na ludzkiej potrzebie poszukiwania Pana Boga. Nieraz diabeł tak się podszywa pod swego Stwórcę, że staje się jakby nowym prorokiem, nowym nawet „autorytetem” dla niektórych. Tyle, że ów „autorytet” niepostrzeżenie przemienia człowieka na swój obraz i podobieństwo, gdy mu na to naiwnie pozwolimy. A na co może liczyć ten, kto się upodabnia do diabła? Tylko na jedno, na potępienie wieczne, na wieczne cierpienie duszy oddalonej na zawsze od źródła Miłości, od Pana Boga. Nie pozwólmy się więc wodzić za nos fałszywym prorokom, fałszywym uzdrowicielom.
To prawda, Pan Bóg może człowieka uzdrowić, np. poprzez Matkę Bożą Częstochowską. Może to uczynić w Panu Jezusie, Miłosiernym Królu i Sprawiedliwym Prawodawcy – naszym Bogu i Odkupicielu. A gdy chodzi o ludzi posiadających Boży dar uzdrawiania, to zapamiętajmy na koniec to, co powiedział Św. Ojciec Pio, wielki mistyk i uzdrowiciel, gdy pewien niewidomy człowiek poprosił go o uzdrowienie wzroku: „Jeśli chcesz być szczęśliwy w tym życiu, nie będziesz (…) szczęśliwy w przyszłym”. Człowiek ten zastanowił się i po chwili odpowiedział: „Ojcze, ja chcę być szczęśliwy w przyszłym życiu”. Ojciec Pio przygarnął go do siebie i pobłogosławił (za: Ojcem J. Zderkiewiczem). Bo ten wielki Święty, aby kogoś uzdrowić, musiał mieć pewność, że nie pozbawi tej osoby przez to zbawienia wiecznego. Dlatego pamiętajmy, że nie zawsze uzdrowienie ciała i psychiki jest dla nas pożyteczne. Żyjmy więc tak, by przede wszystkim duszę mieć zdrową.
Tomasz Wilczyński